Z dużą przyjemnością podjąłem się zrecenzowania książki Ellen Dugan „Magia ochronna w praktyce”. Jest to dość duże wyzwanie, ponieważ sam nie mam określonego statusu, jestem za mało doświadczony by być ekspertem, za dużo – by być kompletnym laikiem. Z takiej to „wypośrodkowanej” pozycji zajmę się omawianiem wyżej wymienionej książki.
Najpierw pozwolę sobie omówić wrażenia estetyczne, ponieważ one również mają wpływ na odbiór i wygodę korzystania z książki. Książka jest dobrej jakości, szyta/klejona, ale z przewaga na klej, co może spowodować, że nie będzie za długo stała na półce. Format zeszytowy, dość gruby, ale poręczny. Czcionka duża, osoby z wadami wzroku lub osłabionym wzrokiem powinny bez większych trudności przeczytać tekst. Dodatkowym plusem jest papier ekologiczny, co w przypadku dzisiejszej ekologicznej ekonomii jest nie bez znaczenia.
Czas na rozprawienie się z wartością merytoryczną książki.
Moim zdaniem, książka jest dobra na wejście do tematu, zapoznanie się z przykładowymi rytuałami, jak to wygląda itp., jednak jest zbyt lakoniczna, by się dowiedzieć czegoś więcej.
Anegdoty przytaczane przez autorkę nie wydają mi się specjalnie zabawne, brak tutaj pointy.
Bardziej mogę potraktować to jako zobrazowanie, urozmaicenie lektury, niż żart.
Książka napisana jest językiem prostym i zrozumiałym, więc nadaje się dla nastolatków idealnie.
Teraz wymienię to, co mnie w książce zirytowało, lub zwróciło moją uwagę:
Płytkość rytuałów. Opisane przez autorkę rytuały dają dobry wgląd na to jak wyglądają wiccańskie ryty, jednak... nie są one zbyt profesjonalne, i u magów ceremonialnych czy sceptycznych czytelników – mogą wywołać od kpiącego uśmiechu, do śmiechu z rozpuku.
Wierszowane zaklęcia mnie osobiście doprowadzają do szału – mam na myśli to, że wydają mi się bardziej grafomańskie, niż skuteczne. Prosta magia ochronna, której opisanie było zamierzeniem autorki, została sprowadzona do magii ziół, świeczek i grafomańskich wierszy z częstochowskimi rymami. Spotkałem się z poglądem, że najskuteczniejsze zaklęcia są najprostsze, ale przez tłumacza zostały przetłumaczone prostacko. Duży zgrzyt dla mnie występuje chociażby przy pomieszaniu słownictwa bardziej zastosowanego (lit. dotycząca psychologii) z prostymi, ludowymi. Uważam, że jest to co najmniej błąd stylistyczny.
Inną sprawą jest też to, że autorka wspomina o bardziej zaawansowanych praktykach magicznych, ale ich nie prezentuje. Przykładem może być np. rytuał LBPR – Pomniejszy Rytuał Wypędzającego Pentagramu. Został on wspomniany, ale nie przytoczony, co uważam za dość duży błąd, tak samo jak nagminne jego wykonywanie.
Jeszcze jedno kuriozum, które zwróciło moją uwagę, dotyczy przywoływania/inwokowania bóstw celem zapewnienia sobie korzystnych wpływów. Wystarczy znajomość mitologii w stopniu podstawowym, by wiedzieć, że niektórych bóstw wymienionych przez autorkę NIE powinno się przywoływać dla błahostek, bez zabezpieczenia. Pomysł przywoływania Samaela, Kali, Shivy, Morrigan, Hekate – uważam za wysoce niebezpieczny i potencjalnie szkodliwy dla początkujących adeptów magii
Pozwolę sobie na pobieżne przytoczenie fragmentu książki:
„...W chwili zagrożenia fizycznego dobrze jest przywołać boginię Kali, przy zachowaniu ostrożności...”.
I tutaj, niestety – w tym rozdziale cały mój szacunek do książki, jako potencjalnie wartościowego i użytecznego materiału dydaktycznego runął doszczętnie.
Równie dobrze mogę dać dziecku zapałki, i powiedzieć by poszło się nimi pobawić przy składzie z materiałami TNT, wspominając by uważało na zapłon.
Dlatego też, uważam książkę raczej za ciekawostkę, albo materiał wprowadzający, ale na pewno nie merytoryczne, naukowe dzieło, mimo przyjemnej lektury.
Trzecim okiem... czyli spojrzenie tarocisty
Wszystko o tarocie. Wróżby. Magia. O wszystkim i niczym.
czwartek, 7 listopada 2013
Jogasutry Patańdźalego "Techniki medytacji i metafizyczne aspekty jogi"
Z wielką przyjemnością kolejny raz biorę udział w konkursie ezoforum, związanym z recenzowaniem książek. Muszę przyznać, że jest to póki co - jedna z najlepszych i najbardziej merytorycznych pozycji, które miałem okazję recenzować.
Przyznam też, że "Jogasutry Patańdżalego" zainteresowały mnie ze względu na moje zainteresowanie tematyką jogi i odrobinę jej praktykowania. Jedno muszę wyjaśnić: joga tu opisana nie ma nic wspólnego z powszechnie obecnymi, skomercjalizowanymi gabinetami jogi. Książka nawet nie wspomina o asanach!
Uważam tą książkę za dobre zupełnienie podręcznika do ćwiczeń fizycznych, ponieważ pozwala ona na głębsze zrozumienie natury jogi, ktora w wersji zachodniej skupia się bardziej na fizyczności i materii. I chociaż liczyłem sam na opis paru asan, to po lekturze tej książki muszę stwierdzić, że... żaden ze mnie jogin. ;)
To nie jest podręcznik, który Ci powie jak zostać kolejnym Sai Babą, to jest bardziej esej, rozprawa filozoficzna na temat jogi umysłu. Jogasutry są asanami dla duszy - tak jak inne asany są dla ciała (asana to pozycja, w ktorej się praktykuje ćwiczenie fizyczne).
Komentarza autora, jak i tłumacza, są bardzo pomocne, pozwalają na ogarnięcie tematu, chociaż natłok terminów czy pojęć może trochę zbijać z tropu osoby, które wcześniej z jogą nie miały nic wspólnego. Uważam, że warto się pomęczyć i przebić przez terminologię i sanskrypt (który dla ułatwienia napisany jest fonetycznie), ponieważ tłumaczenie autora i wyjaśnienie ich jest dla mnie najlepszą i najbardziej kompetentną z wszystkich książek na temat jogi, które do tej pory czytałem.
Książka przypomina, że joga to nie tylko gimnastyka ciała, ale też umysłu i ducha. I co ciekawe, zrozumiałem dzięki niej, ze moja praktyka jogiczno-medytacyjna podąża - mimo starań - w złym kierunku. Staram się unikać wydań, które dają odpowiedź na wszystko, oznacza to wtedy, że nie dają żadnej odpowiedzi. Tak naprawdę człowiek na drodze rozwoju jest sam, tylko on podejmuje decyzje, doświadczając i wyciągając wnioski może pójść dalej.
"Jogasutry Pańdżalego" mi pozwoliły rozejrzeć się, zobaczyć więcej i iść może dalej i w lepszą stronę.
Jak? Zapraszam do lektury.
Przyznam też, że "Jogasutry Patańdżalego" zainteresowały mnie ze względu na moje zainteresowanie tematyką jogi i odrobinę jej praktykowania. Jedno muszę wyjaśnić: joga tu opisana nie ma nic wspólnego z powszechnie obecnymi, skomercjalizowanymi gabinetami jogi. Książka nawet nie wspomina o asanach!
Uważam tą książkę za dobre zupełnienie podręcznika do ćwiczeń fizycznych, ponieważ pozwala ona na głębsze zrozumienie natury jogi, ktora w wersji zachodniej skupia się bardziej na fizyczności i materii. I chociaż liczyłem sam na opis paru asan, to po lekturze tej książki muszę stwierdzić, że... żaden ze mnie jogin. ;)
To nie jest podręcznik, który Ci powie jak zostać kolejnym Sai Babą, to jest bardziej esej, rozprawa filozoficzna na temat jogi umysłu. Jogasutry są asanami dla duszy - tak jak inne asany są dla ciała (asana to pozycja, w ktorej się praktykuje ćwiczenie fizyczne).
Komentarza autora, jak i tłumacza, są bardzo pomocne, pozwalają na ogarnięcie tematu, chociaż natłok terminów czy pojęć może trochę zbijać z tropu osoby, które wcześniej z jogą nie miały nic wspólnego. Uważam, że warto się pomęczyć i przebić przez terminologię i sanskrypt (który dla ułatwienia napisany jest fonetycznie), ponieważ tłumaczenie autora i wyjaśnienie ich jest dla mnie najlepszą i najbardziej kompetentną z wszystkich książek na temat jogi, które do tej pory czytałem.
Książka przypomina, że joga to nie tylko gimnastyka ciała, ale też umysłu i ducha. I co ciekawe, zrozumiałem dzięki niej, ze moja praktyka jogiczno-medytacyjna podąża - mimo starań - w złym kierunku. Staram się unikać wydań, które dają odpowiedź na wszystko, oznacza to wtedy, że nie dają żadnej odpowiedzi. Tak naprawdę człowiek na drodze rozwoju jest sam, tylko on podejmuje decyzje, doświadczając i wyciągając wnioski może pójść dalej.
"Jogasutry Pańdżalego" mi pozwoliły rozejrzeć się, zobaczyć więcej i iść może dalej i w lepszą stronę.
Jak? Zapraszam do lektury.
Aleksander Binsztok - "Kiedy kropla drąży skałę, czyli droga do mistrzostwa w komunikacji perswazyjnej"
Ostatnio miałem przyjemność dostać do zrecenzowania książkę Aleksandra Binsztoka „Kiedy kropla drąży skałę... czyli droga do mistrzostwa w komunikacji perswazyjnej”, wydana przez „One Press” aka Helion S.A.. Jest to wydanie drugie rozszerzone, przyzwoita książka w przyzwoitej cenie.
O czym traktuje książka? Jak mówi tytuł – o komunikacji międzyludzkiej. Jest to dość solidne kompendium z dziedziny socjologii, napisane klarownie i zrozumiale. Prosto, ale nie prostacko. Co najważniejsze, pozbawiona jest egocentrycznego nadęcia autora, a wprost przeciwnie: dzięki anegdotom i żartom sytuacyjnym zaczerpniętymi z życia i doświadczenia – pan Binsztok okazuje się sympatycznym i ciekawym człowiekiem.
Żarty rysunkowe, tabele, ćwiczenia – jest ich dość sporo, pozwalają każdemu znaleźć kotwicę, która ugruntuje zdobytą wiedzę – czy dla słuchowca, czy wzrokowca, czy kinestetyka, zwłaszcza ciekawostek i trików rodem z socjotechniki.
Jednak wbrew tytułowi, omawiane zagadnienia są głównie skoncentrowane na działaniach sprzedażowych, marketingowych i biznesowych – w sprzedaży tak siebie i swojego wizerunku, jak i produktów, czy oferty handlowej. Autor nie ukrywa, że będzie jeszcze wydawał książki o podobnej tematyce, jednak książka ta pozostawia pewien niedosyt, związany z obiecującym tytułem. Apetyt rośnie w miarę czytania, po czym intelektualna uczta się kończy pozostawiając po sobie uczucie lekkiego rozczarowania niezaspokojonym głodem.
Po tej pozycji nie zostaniecie od razu mistrzami perswazji, ale książka daje dobre podstawy, by rozpocząć pracę nad sobą, pozwala na dostrzeżenie nawyków myśleniowo-komunikacyjnych, które utrudniają nam osiągnięcie celu, czy utrudniają nam porozumiewanie się z otoczeniem. Pomaga też nam dojrzeć praktyki nagminnie stosowane przez sprzedawców, co pozwala nam uzmysłowić sobie fakt manipulacji nami poprzez różnego rodzaju „haczyki” stosowane przy połowie klientów, np. w reklamach.
Pan Binsztok ujął mnie też wielokrotnym wspominaniem i nawiązywaniem do działania etycznego, chociaż ostrzegał – nie bez kozery – że każda wiedza, może być użyta w sposób korzystny lub szkodliwy. Można się ustrzec przed zakusami innych, ale też samemu próbować manipulacyjnych sztuczek, które nie zawsze są „fair” w stosunku do innych.
Nie żałowałbym ani złotówki wydanej na tę książkę, a jeśli autor zachowa dotychczasowy poziom swoich publikacji – myślę, że będzie miał nowego, stałego czytelnika ;)
Zachęcam wszystkich zainteresowanych do przeczytania tego poradnika.
Pozdrawiam serdecznie.
Caliel.
O czym traktuje książka? Jak mówi tytuł – o komunikacji międzyludzkiej. Jest to dość solidne kompendium z dziedziny socjologii, napisane klarownie i zrozumiale. Prosto, ale nie prostacko. Co najważniejsze, pozbawiona jest egocentrycznego nadęcia autora, a wprost przeciwnie: dzięki anegdotom i żartom sytuacyjnym zaczerpniętymi z życia i doświadczenia – pan Binsztok okazuje się sympatycznym i ciekawym człowiekiem.
Żarty rysunkowe, tabele, ćwiczenia – jest ich dość sporo, pozwalają każdemu znaleźć kotwicę, która ugruntuje zdobytą wiedzę – czy dla słuchowca, czy wzrokowca, czy kinestetyka, zwłaszcza ciekawostek i trików rodem z socjotechniki.
Jednak wbrew tytułowi, omawiane zagadnienia są głównie skoncentrowane na działaniach sprzedażowych, marketingowych i biznesowych – w sprzedaży tak siebie i swojego wizerunku, jak i produktów, czy oferty handlowej. Autor nie ukrywa, że będzie jeszcze wydawał książki o podobnej tematyce, jednak książka ta pozostawia pewien niedosyt, związany z obiecującym tytułem. Apetyt rośnie w miarę czytania, po czym intelektualna uczta się kończy pozostawiając po sobie uczucie lekkiego rozczarowania niezaspokojonym głodem.
Po tej pozycji nie zostaniecie od razu mistrzami perswazji, ale książka daje dobre podstawy, by rozpocząć pracę nad sobą, pozwala na dostrzeżenie nawyków myśleniowo-komunikacyjnych, które utrudniają nam osiągnięcie celu, czy utrudniają nam porozumiewanie się z otoczeniem. Pomaga też nam dojrzeć praktyki nagminnie stosowane przez sprzedawców, co pozwala nam uzmysłowić sobie fakt manipulacji nami poprzez różnego rodzaju „haczyki” stosowane przy połowie klientów, np. w reklamach.
Pan Binsztok ujął mnie też wielokrotnym wspominaniem i nawiązywaniem do działania etycznego, chociaż ostrzegał – nie bez kozery – że każda wiedza, może być użyta w sposób korzystny lub szkodliwy. Można się ustrzec przed zakusami innych, ale też samemu próbować manipulacyjnych sztuczek, które nie zawsze są „fair” w stosunku do innych.
Nie żałowałbym ani złotówki wydanej na tę książkę, a jeśli autor zachowa dotychczasowy poziom swoich publikacji – myślę, że będzie miał nowego, stałego czytelnika ;)
Zachęcam wszystkich zainteresowanych do przeczytania tego poradnika.
Pozdrawiam serdecznie.
Caliel.
wtorek, 3 września 2013
Tarotowe sny
snilo mi sie ze byl wieczor
drewniany stol jak w Ślęży
i takie swiatlo z lampionow/swiec/ogniska
gralem z kims w karty
byly trzy osoby ale gralem z jedna
talia tarotowa
mialem dwie
te ktora uzywam i inna, ktorej w rzeczywistosci nie mam
byla piekna
kolorowa
pamietam ze byly na stole 4 karty
prawie same pazie
a moze i same pazie
tylko ze widac bylo 3
a jeden byl koszulka do gory
na pewno paz kielichow (woda) paz bulaw (ogien) i chyba paz denarów (ziemi)...
gralem ta talia bo chcialem nie tyle sie pochwalic
co pokazac, jej piekno, jej... dotyk. Nie wiem jak to nazwać
i ogral mnie
bylo mi troche smutno bo stracilem 2 karty z talii
nie wiem jakie
pewnie pazie
ale pod koniec snu mi je oddal
i mialem znow kompletna talie
ale talia byla piekna
nie pamietam dokladnie
ale nasycenie kolorami
barwy
wlasnie mnie zastanawia
ze brak pazia powietrza
No i pamietam ze trzymalem w lewej rece moja rzeczywista talie, a tą wysniona w prawej.
Mimo ze rzeczywista byla wieksza, to wysniona byla troche cięższa.. zauwazalnie cięższa od tej prawdziwej.
drewniany stol jak w Ślęży
i takie swiatlo z lampionow/swiec/ogniska
gralem z kims w karty
byly trzy osoby ale gralem z jedna
talia tarotowa
mialem dwie
te ktora uzywam i inna, ktorej w rzeczywistosci nie mam
byla piekna
kolorowa
pamietam ze byly na stole 4 karty
prawie same pazie
a moze i same pazie
tylko ze widac bylo 3
a jeden byl koszulka do gory
na pewno paz kielichow (woda) paz bulaw (ogien) i chyba paz denarów (ziemi)...
gralem ta talia bo chcialem nie tyle sie pochwalic
co pokazac, jej piekno, jej... dotyk. Nie wiem jak to nazwać
i ogral mnie
bylo mi troche smutno bo stracilem 2 karty z talii
nie wiem jakie
pewnie pazie
ale pod koniec snu mi je oddal
i mialem znow kompletna talie
ale talia byla piekna
nie pamietam dokladnie
ale nasycenie kolorami
barwy
wlasnie mnie zastanawia
ze brak pazia powietrza
No i pamietam ze trzymalem w lewej rece moja rzeczywista talie, a tą wysniona w prawej.
Mimo ze rzeczywista byla wieksza, to wysniona byla troche cięższa.. zauwazalnie cięższa od tej prawdziwej.
środa, 20 marca 2013
Tarot, a sztuka kartomancji. Cz. 2
Ostatnio pisałem o wyliczaniu sum, podsum i piramidek w rozkładach kart. Dziś postanowiłem napisać o tym więcej. Jak wszystkim (a przynajmniej większości ;) ) wiadomo, talia tarota liczy 78 kart, które dzielimy na Arkana Wielkie (AW) i Arkana Małe (AM). Kart AW jest 21, AM - 56. Niektórzy mogą zapytać, dlaczego 78, a nie 77, przeciez 21+56=77.. ;) Już wyjaśniam. Karta Głupca, jako karta otwierająca, jak i zamykająca Arkana Wielkie, ma podwójną numerację: przypisano jej zarówno cyfrę 0 jak i 22. Są one tożsame (czyli 22 może być traktowana jak 0 i vice versa). Reasumując, AW sztuk 21+1, AM sztuk 56 ;)
Arkana wielkie rozpoczynają się i kończą Głupcem, potem następują kolejno, Mag, Kapłanka, Cesarzowa, Cesarz , Kapłan, Kochankowie, Rydwan , Sprawiedliwość, Pustelnik, Koło Fortuny, Moc, Wisielec, Śmierć, Umiarkowanie, Diabeł, Wieża, Gwiazda, Księżyc, Słońce, Sąd i Świat. Zgodnie z tradycją karty AW są numerowane cyframi rzymskimi, a AM arabskimi.
Arkana małe z kolei dzielą się na dwory, a dwory na blotki i karty dworskie. Dwory dzielimy na kielichy (zwane inaczej pucharami albo wodą), buławy (kije, pałki, ogień), denary (pentakle, monety, ziemia) oraz mieczy (powietrze). Blotki to karty od asów do dziesiątek (wartość od 1 do 10), a karty dworskie to paź (księżniczka w tradycji crowleyowskiej), rycerz, królowa (dama, pani), oraz król (władca).
O ile w przypadku AW i blotek liczenie jest proste, tyle karty dworskie mogą sprawiać na początku spore trudności z wyliczaniem. Jest kilka sposobów, ale wymienię najpopularniejsze metody przeliczania kart dworskich.
Jednym ze sposobów (wg mnie najłatwiejszym) jest po prostu liczenie kart dworskich jako kolejnych po dziesiątkach - czyli paź 11, rycerz - 12, dama - 13 itd Chociaż przyznam, że nie stosowałem jeszcze tej metody, więc nie mam na tyle doświadczenia, by stwierdzić czy jest skuteczny. Skoro jest opisany, znaczy że działa ;) Wszystko jest kwestią umowy z kartami (czyli założenia w jaki sposób się będzie liczyć).
Drugim popularnym sposobem jest przypisanie kart dworskich do AW, czyli nadajemy tej karcie wartość przypisanej do niej AW. Wygląda to następująco:
Król Buław - Mag
Królowa Buław - Kapłanka
Rycerz Buław - Cesarzowa
Paź Buław - Cesarz
Król Mieczy - Pustelnik
Królowa Mieczy - Sprawiedliwość
Rycerz Mieczy - Rydwan
Paź Mieczy - Kochankowie
Król Kielichów - Moc
Królowa Kielichów - Wisielec
Rycerz Kielichów - Śmierć
Paź Kielichów - Umiarkowanie
Król Denarów - Słońce
Królowa Denarów - Księżyc
Rycerz Denarów - Gwiazda
Paź Denarów - Wieża.
Chociaż używam własnie tego sposobu przeliczeń, jest dość ciężko zapamietać, która karta odpowiada której. Dlatego postanowiłem zdradzić pewien sekrecik ;) Ponieważ Dwory są przyporządkowane żywiołowi, a więc i porze roku, można znając kolejność AW sobie skojarzyć kartę. Zwróćcie proszę uwagę, że karty z dworów wiosny i lata (czyli kielichy i buławy) rosną, a dwory drugiej połowy roku maleją (jesień - miecze, zima - monety).
Ponadto w tym sposobie wyliczania, do kart żeńskich energii (monety, kielichy) dodajemy do wartości blotek 10. czyli asy będa zamiast 1 liczone jako 11, blotki dwójkowe jako 12 itd itp
Tutaj też podam prosty sposób zapamiętania - do kart fallicznych, aktywnych, dynamicznych (buławy i miecze) nie dodajemy, to kart żeńskich, biernych, pasywnych (kielichy i monety) dodajemy.
Prawda, że ciut prostsze?
Jeszcze inną szkołą sumowania kart jest tradycja Hajo Banzhaffa (nazywać będę HB). Polega ona na tym, że liczymy wszystkie karty zgodnie z ich wartością nadaną, karty dworskie przy wyliczaniu - pomijamy. To chyba najprostszy sposób, najmniej czasochłonny.
Jest jednak zasadnicza różnica, dzieląca HB od pozostałych wymienionych. Mianowicie wyliczamy HB jak w numerologii, a pozostałe - normalnie. Już wyjaśniam na czym sprawy stoją ;)
Przeważnie wyliczanie sum i podsum opieramy na przedziale liczb od 0-22. Kiedy cyfra jest większa od przedziału, odejmujemy 22 tak długo, aż suma będzie miała wartość 22 lub mniejszą.
Szkoła HB zas wieksze sumy od 22 dodaje jak szkoła numerologiczna - czyli dodaje cyfrę dziesiątek (nawet setek i dziesiątek) i jednostek do siebie, np gdy suma wynosi 56 wtedy wg HB będzie to karta nr 11 czyli Moc. Ponieważ w numerologii można w ten sposób do siebie dodawać cyfry aż do uzyskania jednocyfrowego wyniku, możemy również dodać i tą kartę - wtedy będzie to 2 czyli Kapłanka.
W ten sposób sumowanie HB pozwala uzyskać co najmniej 2-3 karty będące sumą.
To jak traktujemy wyliczenia sum, zależy od naszego założenia przy pracy z kartami. Przeważnie sumy tradycyjne traktuje się jako potencjalny przebieg wydarzeń i ostateczny rezultat, zaś szkoła HB mówi, że sumy to sposób w jaki powinniśmy postępować, by osiągnąć dany rezultat. Jest wskazówką jak osiągnąć cel, albo jaki będzie rezultat, oraz co z tego wyniesiemy. Karty uzyskane z "maślenia" sumy (czyli sumowania sumy do jednocyfrowego wyniku) mówią o tym, jaki potencjał można albo powinniśmy wykorzystać, albo jaką lekcję wyniesiemy.
Sam korzystam z wyliczeń rzadko, w zależności od tego czy pytam o to co będzie, czy o wskazówki to wyliczam w ten sposób, który przyniesie więcej korzyści (w pierwszym przypadku tradycyjnie, w drugim HB). Ale oczywiście istnieje pełna dowolność, bo można sobie zupełnie na odwrót postanowić.
W najbliższym czasie zacznę omawiać symbolikę i znaczenia kart. Pozdrawiam i życzę przyjemnej lektury!
Źródła, na których się opierałem:
za Helena Starowieyska "Tarot marsylski"
za Hajo Banzhaff "Vademacum tarocisty"
Ezoforum, DobryTarot
Arkana wielkie rozpoczynają się i kończą Głupcem, potem następują kolejno, Mag, Kapłanka, Cesarzowa, Cesarz , Kapłan, Kochankowie, Rydwan , Sprawiedliwość, Pustelnik, Koło Fortuny, Moc, Wisielec, Śmierć, Umiarkowanie, Diabeł, Wieża, Gwiazda, Księżyc, Słońce, Sąd i Świat. Zgodnie z tradycją karty AW są numerowane cyframi rzymskimi, a AM arabskimi.
Arkana małe z kolei dzielą się na dwory, a dwory na blotki i karty dworskie. Dwory dzielimy na kielichy (zwane inaczej pucharami albo wodą), buławy (kije, pałki, ogień), denary (pentakle, monety, ziemia) oraz mieczy (powietrze). Blotki to karty od asów do dziesiątek (wartość od 1 do 10), a karty dworskie to paź (księżniczka w tradycji crowleyowskiej), rycerz, królowa (dama, pani), oraz król (władca).
O ile w przypadku AW i blotek liczenie jest proste, tyle karty dworskie mogą sprawiać na początku spore trudności z wyliczaniem. Jest kilka sposobów, ale wymienię najpopularniejsze metody przeliczania kart dworskich.
Jednym ze sposobów (wg mnie najłatwiejszym) jest po prostu liczenie kart dworskich jako kolejnych po dziesiątkach - czyli paź 11, rycerz - 12, dama - 13 itd Chociaż przyznam, że nie stosowałem jeszcze tej metody, więc nie mam na tyle doświadczenia, by stwierdzić czy jest skuteczny. Skoro jest opisany, znaczy że działa ;) Wszystko jest kwestią umowy z kartami (czyli założenia w jaki sposób się będzie liczyć).
Drugim popularnym sposobem jest przypisanie kart dworskich do AW, czyli nadajemy tej karcie wartość przypisanej do niej AW. Wygląda to następująco:
Król Buław - Mag
Królowa Buław - Kapłanka
Rycerz Buław - Cesarzowa
Paź Buław - Cesarz
Król Mieczy - Pustelnik
Królowa Mieczy - Sprawiedliwość
Rycerz Mieczy - Rydwan
Paź Mieczy - Kochankowie
Król Kielichów - Moc
Królowa Kielichów - Wisielec
Rycerz Kielichów - Śmierć
Paź Kielichów - Umiarkowanie
Król Denarów - Słońce
Królowa Denarów - Księżyc
Rycerz Denarów - Gwiazda
Paź Denarów - Wieża.
Chociaż używam własnie tego sposobu przeliczeń, jest dość ciężko zapamietać, która karta odpowiada której. Dlatego postanowiłem zdradzić pewien sekrecik ;) Ponieważ Dwory są przyporządkowane żywiołowi, a więc i porze roku, można znając kolejność AW sobie skojarzyć kartę. Zwróćcie proszę uwagę, że karty z dworów wiosny i lata (czyli kielichy i buławy) rosną, a dwory drugiej połowy roku maleją (jesień - miecze, zima - monety).
Ponadto w tym sposobie wyliczania, do kart żeńskich energii (monety, kielichy) dodajemy do wartości blotek 10. czyli asy będa zamiast 1 liczone jako 11, blotki dwójkowe jako 12 itd itp
Tutaj też podam prosty sposób zapamiętania - do kart fallicznych, aktywnych, dynamicznych (buławy i miecze) nie dodajemy, to kart żeńskich, biernych, pasywnych (kielichy i monety) dodajemy.
Prawda, że ciut prostsze?
Jeszcze inną szkołą sumowania kart jest tradycja Hajo Banzhaffa (nazywać będę HB). Polega ona na tym, że liczymy wszystkie karty zgodnie z ich wartością nadaną, karty dworskie przy wyliczaniu - pomijamy. To chyba najprostszy sposób, najmniej czasochłonny.
Jest jednak zasadnicza różnica, dzieląca HB od pozostałych wymienionych. Mianowicie wyliczamy HB jak w numerologii, a pozostałe - normalnie. Już wyjaśniam na czym sprawy stoją ;)
Przeważnie wyliczanie sum i podsum opieramy na przedziale liczb od 0-22. Kiedy cyfra jest większa od przedziału, odejmujemy 22 tak długo, aż suma będzie miała wartość 22 lub mniejszą.
Szkoła HB zas wieksze sumy od 22 dodaje jak szkoła numerologiczna - czyli dodaje cyfrę dziesiątek (nawet setek i dziesiątek) i jednostek do siebie, np gdy suma wynosi 56 wtedy wg HB będzie to karta nr 11 czyli Moc. Ponieważ w numerologii można w ten sposób do siebie dodawać cyfry aż do uzyskania jednocyfrowego wyniku, możemy również dodać i tą kartę - wtedy będzie to 2 czyli Kapłanka.
W ten sposób sumowanie HB pozwala uzyskać co najmniej 2-3 karty będące sumą.
To jak traktujemy wyliczenia sum, zależy od naszego założenia przy pracy z kartami. Przeważnie sumy tradycyjne traktuje się jako potencjalny przebieg wydarzeń i ostateczny rezultat, zaś szkoła HB mówi, że sumy to sposób w jaki powinniśmy postępować, by osiągnąć dany rezultat. Jest wskazówką jak osiągnąć cel, albo jaki będzie rezultat, oraz co z tego wyniesiemy. Karty uzyskane z "maślenia" sumy (czyli sumowania sumy do jednocyfrowego wyniku) mówią o tym, jaki potencjał można albo powinniśmy wykorzystać, albo jaką lekcję wyniesiemy.
Sam korzystam z wyliczeń rzadko, w zależności od tego czy pytam o to co będzie, czy o wskazówki to wyliczam w ten sposób, który przyniesie więcej korzyści (w pierwszym przypadku tradycyjnie, w drugim HB). Ale oczywiście istnieje pełna dowolność, bo można sobie zupełnie na odwrót postanowić.
W najbliższym czasie zacznę omawiać symbolikę i znaczenia kart. Pozdrawiam i życzę przyjemnej lektury!
Źródła, na których się opierałem:
za Helena Starowieyska "Tarot marsylski"
za Hajo Banzhaff "Vademacum tarocisty"
Ezoforum, DobryTarot
wtorek, 19 marca 2013
Tarot, a sztuka kartomancji cz. 1
Karty są bardzo bogate w symbolikę. kolor, postawa postaci na kartach, strona w którą są zwrócone, dwory do których są przypisane: wszystko to ma swoje znaczenie, ważne dla interpretacji.
W niektórych przypadkach wa zna jest tzw. wibracja numerologiczna, czyli cyfra, której przyporządkowana jest dana karta.
W dzisiejszym poście zamierzam pobieżnie opisać wyliczenia kart w tarocie.
Chociaż muszę przyznać, że choć sam nie należę do wielkich fanów numerologii, to nie mogę odmówić pewnego bogactwa informacji, mimo, że są one ogólne, a początkującym kartomantom może sprawiać kłopot natłok informacji.
Sam osobiście rzadko łączę numerologię z tarotem, biorąc pod uwagę (nie zawsze) wyliczenia sum i podsum.
Podsuma to dodawanie wartości poszczególnych kart rozkładu, które tworzą kolejną kartę. W zależności od szkoły, stosuję dwie: "klasyczną" - której podsumy mówią o kierunku, w jakim zmierzać będą wydarzenia przypisane kartom, oraz szkołę "HB - Hajo Banzhaff'a - której sumy interpretuję, jako wskazówkę co robić, co nalezałoby zrobić. Dodanie wartości liczbowej wszystkich kart tworzy tzw sumę, czyli ostateczny rezultat - rzadko korzystam z sum, przeważnie w niejasnych rozkładach używam do interpretacji podsum.
Niektórzy mogą stosować "piramidki". Jest to sposób podliczania kart rzędami, aż do zyskania pojedynczego wyniku samych podsum. Sam nie stosuję piramidek, ponieważ uważam je za czasochłonne, a bywa że zamiast pomóc w interpretacji - gmatwają obraz i sprawiają dużą trudność w interpretacji. Zamiast interpretacji np 3 kart, mamy do nich kolejne 3 - co najmniej. Po co sobie tak komplikować? Lepiej iść za głosem intuicji.
Domyślam się, że może sprawić trudność zrozumienie powyższego, dlatego postanowilem podać przykład dla wyliczeń.
Dla rozkładu pięciu kart: A, B, C, D i E, przykład wyliczenia:
Sumy:
Dodajemy wartość liczbową A+B+C+D+E = Z, gdzie Z jest SUMĄ.
Podsumy:
Dodajemy kolejno:
A + B =Z
B + C = X
C + D = V
D + E = Q
gdzie Z, X, V, Q sa kartami przypisanymi liczbie odpowiadającej ich wartości.
Piramidka:
A+B, B+C, C+D, D+E
Z X V Q
Z+X, X+V, V+Q
i tak dalej aż do uzyskania wyniku pojedynczego wyniku (sumy dwóch ostatnich kart).
.
Szerzej o szkołach sumowania jeszcze napiszę ;)
* Szkoła sumowania kart klasyczna za Helena Starowieyska "Tarot marsylski"
* Szkoła sumowania kart HB - Hajo Banzhaff "Tarot dla każdego", "Droga tarota"
* Piramidki - Agnieszka "Daffne" S.
W niektórych przypadkach wa zna jest tzw. wibracja numerologiczna, czyli cyfra, której przyporządkowana jest dana karta.
W dzisiejszym poście zamierzam pobieżnie opisać wyliczenia kart w tarocie.
Chociaż muszę przyznać, że choć sam nie należę do wielkich fanów numerologii, to nie mogę odmówić pewnego bogactwa informacji, mimo, że są one ogólne, a początkującym kartomantom może sprawiać kłopot natłok informacji.
Sam osobiście rzadko łączę numerologię z tarotem, biorąc pod uwagę (nie zawsze) wyliczenia sum i podsum.
Podsuma to dodawanie wartości poszczególnych kart rozkładu, które tworzą kolejną kartę. W zależności od szkoły, stosuję dwie: "klasyczną" - której podsumy mówią o kierunku, w jakim zmierzać będą wydarzenia przypisane kartom, oraz szkołę "HB - Hajo Banzhaff'a - której sumy interpretuję, jako wskazówkę co robić, co nalezałoby zrobić. Dodanie wartości liczbowej wszystkich kart tworzy tzw sumę, czyli ostateczny rezultat - rzadko korzystam z sum, przeważnie w niejasnych rozkładach używam do interpretacji podsum.
Niektórzy mogą stosować "piramidki". Jest to sposób podliczania kart rzędami, aż do zyskania pojedynczego wyniku samych podsum. Sam nie stosuję piramidek, ponieważ uważam je za czasochłonne, a bywa że zamiast pomóc w interpretacji - gmatwają obraz i sprawiają dużą trudność w interpretacji. Zamiast interpretacji np 3 kart, mamy do nich kolejne 3 - co najmniej. Po co sobie tak komplikować? Lepiej iść za głosem intuicji.
Domyślam się, że może sprawić trudność zrozumienie powyższego, dlatego postanowilem podać przykład dla wyliczeń.
Dla rozkładu pięciu kart: A, B, C, D i E, przykład wyliczenia:
Sumy:
Dodajemy wartość liczbową A+B+C+D+E = Z, gdzie Z jest SUMĄ.
Podsumy:
Dodajemy kolejno:
A + B =Z
B + C = X
C + D = V
D + E = Q
gdzie Z, X, V, Q sa kartami przypisanymi liczbie odpowiadającej ich wartości.
Piramidka:
A+B, B+C, C+D, D+E
Z X V Q
Z+X, X+V, V+Q
i tak dalej aż do uzyskania wyniku pojedynczego wyniku (sumy dwóch ostatnich kart).
.
Szerzej o szkołach sumowania jeszcze napiszę ;)
* Szkoła sumowania kart klasyczna za Helena Starowieyska "Tarot marsylski"
* Szkoła sumowania kart HB - Hajo Banzhaff "Tarot dla każdego", "Droga tarota"
* Piramidki - Agnieszka "Daffne" S.
Subskrybuj:
Posty (Atom)